Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/273

Ta strona została uwierzytelniona.
269

działeś, Crawley, jakiem okiem na mnie spojrzała, gdy przechodziliśmy tamtędy?
— Litości, Joe, dla tej biednej dziewczyny! — odpowiedział drugi — Czyż godzi się zatruwać spokój słabym sercom niewieścim?
— To istny Don Juan — dodał trzeci.
— Dajcie mi pokój — odrzekł Joe z wyrazem wewnętrznego zadowolenia, rzucając jeszcze jedno zabójcze spojrzenie w stronę domu, który wskazywał przed chwilą.
— Cóż będziemy robić nim te panie powrócą zapytał nasz lew po chwili.
— Moglibyśmy grać w bilard — powiedział wysoki wąsal.
— O nie! nie kapitanie — podchwycił Joe — graliśmy wczoraj, to już dosyć.
— Ty jednak masz bardzo w prawną rękę — zawo łał Crawley śmiejąc się — nieprawdaż Osborne?
— Niezawodnie — odpowiedział Osborne — Joe gra znakomicie w bilard, nie mówięc już o tylu innych zaletach. Wielka szkoda że nie możemy tu urządzić polowenia na tygrysy, zabilibyśmy kilka sztuk przynajmniej przed objadem. Joe bowinienby nam opowiedzieć kilka zajmujących historyjek o polowaniu w Indjach i o swojem spotkaniu, z tygrysem. Ach! Crawley, nie słyszałeś nigdy, pewny jestem, nic podobnego.
Rozmowa przerwała się na chwilę. Jerzy zaczął poziewać i rzekł po niejakiej przerwie:
— Jakież tu śmiertelne nudy! co tu robić?
— A gdybyśmy poszli zobaczyć konie świeżo przy-