Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/293

Ta strona została uwierzytelniona.
289

nikogo na objedzie nie było, przynoszono z gabinetu do sali jadalnej wielką biblję, leżącą zwykle obok dykcjonarza parów, i pan Osborne skruszonym ale deklamatorskim głosem czytał pismo święte w obec zgromadzonych w sali na rozkaz sług i domowników.
W tym to pokoju pan Osborne przeglądał rachunki marszałka dworu i szafarza i ztąd wydał rozkazy wo źnicy przez okna wychodzące na mały dziedziniec, gdzie się znajdowała stajnia i wozownia. Cztery razy do roku miss Wirt wchodziła do gabinetu dla odebrania swej pensji; pan Osborne wypłacał tamże córkom pieniądze przeznaczone na ich utrzymanie. Jerzy nieraz rózgą w tym samym pokoju dostał będąc dzieckiem, podczas kiedy matka jego, stojąc na schodach, z biciem serca liczyła bolesne razy i dawała potem synkowi trochę pieniędzy, żeby mu jego cierpienia o ile można osłodzić.
Nad kominkiem wisiał obraz, umieszczony tam od śmierci pani Osborne. Obraz ten przedstawiał Jerzego na małym koniku, starszą siostrę z bukietem w ręku i młodszą chowającą główkę w fałdach sukni swej matki. Na wszystkich twarzach odmalowane były rumieńce jak róże, na ustach coś nakształt wiszeń, a każda z tych osób przesyłała jedna drugiej tradycjonalny uśmiech portretów familijnych. Z tych, którzy tę grupę składali, matka od dawna już była w grobie, dawno też o niej zapomniano. Pozostały brat i siostry, chociaż do jednej należeli rodziny, byli dla siebie obcymi prawie. Ileż to razy można widzieć, że czas zadaje fałsz tym portretowym uśmiechom? Ileż portretów po pewnym przeciągu czasu wydaje się tylko gorzką ironją. Może dla-