godny jak gdyby się wczoraj widzieli. Rawdon, czerwony jak piwonja, pochwycił rękę miss Briggs a spostrzegłszy swą omyłkę rzucił się do ciotki i cisnął nielitościwie jej rękę wychudzoną.
— Nie wiem sam co mi się stało — mówił do żony opowiadając jej szczegóły swojej wizyty — ale widok tej starej tak mnie zmieszał, że zapomniałem języka w gębie. Byłem tuż koło niej, rozumiesz?... Nie umiałem trzech zliczyć, rozumiesz?... Odprowadziłem ją do samych drzwi, Bowls wyszedł żeby jej pomódz wejść na wschody. Wiesz? miałem wielką ochotę pójść za nią...
— Jakto Rawdonie? więc nie poszedłeś? zawołała z gniewem Rebeka.
— Nie, moja duszko, niech mnie dj... wezmą jeżeli nie trząsłem się jak w febrze.
— Jesteś do niczego — należało wejść i zostać. O! co za ciasna głowa! zawołała Rebeka.
— Dajże mi pokój — odburknął nasz bohater; bardzo być może zrobiłem głupstwo, Becky, ale to nie ty powinnabyś mnie robić tę uwagę.
— Uspokój się, mój aniele — dodała słodko Becky spostrzegłszy zagniewane oblicze małżonka. — Nie gniewaj się, ale przygotuj się do nowych odwiedzin. Czy odbierzesz zaprosiny lub nie, to należałoby żebyś spróbował jeszcze pójść do niej.
Obrażony do żywego małżonek powiedział niezbyt uprzejmie Rebece że wie dobrze sam, co ma robić i że rad jej nie potrzebuje. Potem wyszedł do kawiarni, gdzie cały dzień przesiedział.
— Co też to się zrobiło z tego Rawdona — mówiła
Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/321
Ta strona została uwierzytelniona.
317