Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.
65

W kilka dni potem Kuff stanął wypadkiem niedaleko William’a Dobbin, leżącego pod drzewem z ulubioną jego książką: Tysiąc i jedna nocy“. Zostając w oddaleniu od reszty towarzyszów bawiących się w rozmaite gry, zdawało się że William czuł się szczęśliwym w osamotnieniu. Gdyby przełożeni i nauczyciele zamiast obarczać dzieci karami i zamiast nudzić je nieustannem strofowaniem, mniej krępowali ich wrodzone popędy, nieraz czystsze, wznioślejsze od nałogów tych, jakie swoim wychowańcom nakazują, gdyby rodzice zamiast narzucać dzieciom swoje myśli i upodobania, zostawiali ich więcej samym sobie, mielibyśmy może mniej daleko dzieci zepsutych, chociaż ich główki nie byłyby tak wcześnie jak dziś napełnione zbiorem różnorodnych, naukowych wiadomości.
William, jak już powiedzieliśmy, leżał pod drzewem z książką w ręku. Przeniesiony w dyamentową dolinę, zapomniał zupełnie o świecie, gdy nagle krzyk płaczącego dziecka wyrwał go z upajającej krainy marzeń. Podniósł oczy i ujrzał obok siebie małego chłopca, którego Kuff niemiłosiernie smagał.
Był to właśnie ten sam malec, który wyszperał episjerskie pochodzenie William’a i naraził go przez to na wiele nieprzyjemności. Dobbin jednak nie miał zwyczaju chować długo urazy w sercu do najmłodszych i najsłabszych kolegów.
— Dla czego, smarkaczu, przyszło ci do głowy rozbić tę butelkę? — krzyczał Kuff, szarpiąc silnie swoją oarfię.
Małemu temu chłopczynie rozkazał przeszkoczyć