Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.
66

przez mur dosyć wysoki, biedz jeszcze z pół mili, wziąć na kredyt butelkę araku i przynieść ją tąż samą drogą, unikając o ile możności szpiegów doktora Swishtall, którzy mu wszystko donosili. Przełażąc przez mur dziedzińca, noga powinęła się biednemu chłopcu, który upadł na ziemię i stłukł butelkę. Ze splamionemi spodniami stawiono go przed doktorem jako winowajcę, chociaż był zupełnie niewinny.
— Jak ośmieliłeś się rozbić, mały złodzieju? Wypiłeś arak, szachraju, i mówisz, że rozbiłeś butelkę. Wyciągnij rękę, łotrze — mówił Kuff podnosząc linję do uderzenia.
Gruba dębowa linja spadła silnie na rękę biednego dziecka, któremu ból wyrwał przeciągły, chociaż stłumiony jęk. William przywołany tym jękiem z djamentowej doliny w świat rzeczywisty, miał przed sobą widok, który się codziennie powtarzał: silny i barczysty chłopiec bił bez najmniejszej przyczyny słabszego od siebie.
— Nadstaw drugą łapę, łakotnisiu — mówił Kuff do młodszego towarzysza, którego twarz wykrzywiona świadczyła o gwałtownym bolu. Wszystkie członki William’a, więzione w ścisłem ubraniu, zadrgały z oburzenia, jakiem go ten widok przejmował.
— Oto masz za swoje, nikczemny kłamco — zawołał Kuff spuszczając narzędzie kary na rękę biednego dziecka.
Niech to nie przeraża naszych czytelniczek, los to nieunikniony każdego dziecka, które przez pensję przechodzi. Wasze dzieci będą prawdopodobnie tak samo cierpiały i też same cierpienia drugim zadawały.