Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/93

Ta strona została uwierzytelniona.
89

rano w szlafroku czerwonym, tarzającego się na sofie w boleściach, albo pokazującego język lekarzowi Glober..
— O kim pan mówisz? spytała Rebeka.
— Jakto o kim? Zapewne że nie o kapitanin Dobbin, którym nie wiele zajmowaliśmy się wczoraj.
— Ah! doprawdy żeśmy bardzo źle z nim postąpili rzekła Amelja rumieniąc się — nie rozumiem jak się to stało, ale zupełnie o nim... zapomniałam.
— Oh! powiedziałaś pani wielką prawdę — mówił Osborne śmiejąc się szczerze — ależ nie można zawsze myśleć o kapitanie Dobbin, nieprawda Ameljo? Nieprawdaż miss Sharb?
— Przypomniałam sobie że pan Dobbin istnieje wtenczas dopiero, kiedy wywrócił szklankę na stole, powiedziała ozięble Rebeka.
— Dobrze, miss Sharb, ja mu to powiem — rzekł Osborne.
Podczas tej rozmowy Rebeka uczuła niedowierzanie a nawet coś na kształt nienawiści ku Jerzemu.
— Chce bawić się moim kosztem — myślała — kto wie czy nie okrył mnie śmiesznością przed Józefem a może nawet użył intryg, jeżeli nie przemocy, żeby go zatrzymać. Józef już nie przyjdzie.
Twarz Rebeki zachmurzyła się, serce silnie bić zaczęło.
— Pan zawsze żartujesz ze mnie — powiedziała z niewinnym uśmiechem Rebeka — wolno panu, ja nie mam tu nikogo, panie Jerzy, coby wziął mnie w obronę.
Po tych słowach Rebeka odeszła, Osborne zrozumiał dobrze pełne wymówek spojrzenia Amelji i zdawał