że bliski odjazd Rebeki już nieunikniony. Pomału i biedna Amelja musiała się zgodzić z tą smutną koniecznością. Nie było szafy i komody, którejby Amelja nie przewróciła, wyjmując koronki, aksamitki, szarfy, chusteczki jedwabne i układając coraz to nowy pakiecik dla swojej nieodżałowanej przyjaciółki. Przypomniała nawet ojcu że jej obiecał dać tyle gwineów ile miała lat i prosiła go żeby jej pozwolił oddać te pieniądze Rebece, która nierównie więcej potrzebowała od niej.
Nawet Jerzy Osborne nie wymawiał się od nałożonego przez Amelję podatku i poszedł na Bond-Street kupić najpiękniejszy kapelusz dla Rebeki.
— Oto upominek od Jerzego dla ciebie, moja droga Rebeko — powiedziała z dumą Amelja — patrz jaki on ma dobry gust. Poczciwy Jerzy; nie ma równego mu na świecie!
— Oh, nie ma równego mu na świecie — powtórzyła Rebeka — bardzo mu jestem wdzięczna.
W myśli zaś mówiła sobie: „Nikt inny tylko Jerzy Osborne przeszkodził mi wyjść za Józefa.“ Zbytecznem byłoby mówić tu o uczuciu, jakie Rebeka żywiła dla Osborna.
Z twarzą zupełnie wypogodzoną zajęła się pakowaniem rzeczy i bez oporu dała się uprosić żeby przyjąć podarunki Ameiji. Zapewniła panią Sedley o wiecznej swojej dla niej wdzięczności, ale umiała być umiarkowaną w podziękowaniach, zauważywszy że pani Sedley przyjmowała je dosyć chłodno, a nawet zdawała się jej unikać. Pocałowała z uczuciem rękę pana Sedley i prosiła go żeby pozwolił jej uważać się zawsze jako
Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T1.djvu/96
Ta strona została uwierzytelniona.
92