Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.
99

Wreszcie jeźdźcy puścili się cwałem ku Gandawie.
Majorowa — dopóki ich tylko dostrzedz mogła — nie szczędziła złośliwych żartów i pogardy.
Wszyscy wiemy z opowieści lub z książek o straszliwej walce, jaka się tymczasem o kilka godzin od Brukseli odbywała. Wspomnienie tego sławnego dnia wyryło się na wieki w sercach wszystkich żołnierzy zwycięzkich i zwyciężonych, co uczestniczyli w olbrzymiej bitwie.
Czy nowa walka zwycięzka dla tych, którzy opłakują dotychczas swoją klęskę, ma spaść na dzieci nasze dziedzictwem przeklętem nienawiści i zemsty?
Czy nie skończą się nigdy te rzezie mordercze, w których dwa szlachetne narody najczystszą krwią swoją broczą pola bitw?
Czyż od tylu stuleci walki i mordów, Anglicy i Francuzi nie opłacili drogiego haraczu temu, co nazywają kodeksem honoru?
Wszyscy nasi przyjacieli znamienicie się odznaczyli tego dnia, jak na ludzi mężnych przystało. Kiedy kobiety modliły się na klęczkach zdala od pola bitwy, tymczasem niewzruszone szeregi piechoty angielskiej wytrzymały i odbierały wściekłe szarże jazdy francuzkiej. Kanonada, którą słychać było aż w Brukseli, śmierć roznosiła w linjach nieprzyjacielskich. Skoro jedni padli, inni ich natychmiast zastępowali i pędzili naprzód.
Wieczorem atak Francuzów tak dzielnie kierowany, tak energicznie odparty — zdawał się nieco wolnieć — jakby się zastanawiali czy mają zwrócić się w inną stronę, czy też zgromadziwszy wszystkie siły, stoczyć