Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.
132

Nie mogła przeszkodzić temu że jest córką lorda. Zresztą wiesz że jestem Torysem.
— O! co się tego tyczy, zawołał Jim, zgadzam się że nie ma jak krew! Nie, do licha, po nad starą krew nie ma nic na świecie! Nie jestem radykałem. Wiem co to znaczy być szlachcicem! Przypatrz się wyści gom wioślarskim, walkom bokserskim, szczwaniu szczórów psami; któż wygrywa? Dobra krew! Przynieś-no więcej portu, Bowls, gdy skończę tę butelkę. O czem to mówiłem?
— Jeżeli się nie mylę, mówiłeś o szczwaniu szczurów, odparł Pitt łagodnie, podając mu butelkę.
— O szczwaniu szczurów? A więc, Pitt czy lubisz ten rodzaj sportu? Czy chciałbyś widzieć psa, który umie wziąć szczura jak należy? Chodź ze mną do Tomka Corduroy, na Castle Street Mews, a pokażę ci takiego bull-terrier, jakiego... Ale, żarty! zawołał James śmiejąc się z własnej niedorzeczności. — Tobie nie w głowie szczury, ani psy! Nie wiem czy potrafiłbyś odróżnić psa od kaczki!
— Ale, nawiasem mówiąc — przerwał Pitt coraz łagodniej — wspomniałeś o krwi i o korzyściach, jakie daje dobre pochodzenie... Oto jest świeża butelka.
— Krew, tak, krew! zawołał James, wychylając czerwony nektar — nie ma jak dobra krew w koniach psach, i ludziach. Przeszłego roku, nim mię wykluczono z kolegium... to jest, chciałem powiedzieć, nim zapadłem na odrę... siedzimy właśnie razem, ja i Ringwood z kolegium Christchurch — Robert Ringwood, syn lorda Cingbar... siedzimy i pijemy piwo pod Dzwonem,