Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.
133

kiedy naraz nadchodzi wioślarz z Banbury i ofiaruje się pokonać każdego z nas o zakład, to jest, o wazę ponczu. Nie mogłem przyjąć wyzwania, bo miałem rękę na temblaku... dwa dni przedtem kobyła wywróciła się była ze mną i myślałem, żem złamał ramię. Otóż — nie mogłem, ale Robert natychmiast zdjął surdut, i przez trzy minuty stawiwszy czoło przeciwnikowi, cztery razy powalił go o ziemię. Do kroćset! Gdybyś był widział jak go trzepnął! I cóż to było? Krew, mój kochany, krew!
— Nie pijesz, Jakóbie, przerwał były attaché ambasady — za moich czasów w Oxford, butelki jak widzę krążyły raźniej, niż to się u was dzieje.
— Ej, rzekł James, przykładając rękę do nosa i mrugając na swego kuzyna oczyma, w których Porto dopominało się o swoje prawa. Nic z tego, mój kochany! Nie uda ci się! Chciałbyś mię widzieć pod stołem, ale nie dokażesz tego! In vino veritas, mój drogi. Mars, Bachus, Apollo viroram! Co, hę? Chciałbym ażeby ciocia posłała kilka kropel tego Porto mojemu staremu. Wyborny napitek!
— Powiedz jej to, odparł Machiawel, a teraz korzystaj ze sposobności. Jakże to mówi poeta:

Nunc vino pellite curas,
Cras — ingens iterabimus aequor.[1]

Wygłaszając te słowa tonem mowcy parlamentarnego, dyplomatyczny zwolennik Bachusa z wielkim zamachem połknął cały prawie naparstek wina.

  1. Teraz winem rozpraszajcie troski, jutro na niezmierzone puścimy się głębie.