Osborne dał mu gwineę i przyobiecał dać jeszcze jednę jeśli mu przyprowadzi do hotelu Parku sierżanta, o którym wspominał.
Dzięki tej obietnicy serżant zjawił się wkrótce, a wiarus opowiedziawszy kamratom spotkanie z ojcem Jerzego, wypił z nimi kilka kufli za zdrowie hojnego starca, w którego żalu i zmartwieniu więcej tkwiło pychy, niż szerości.
W towarzystwie sierżanta, którego rana się zabliźniała, udał się Osborne do Waterloo i Quatrebras, gdzie codzień przybywali karawanami ranni Anglicy. Powozem odjeżdżał teatr walki, a sierżant opowiedział mu szczegóły wszystkie krwawych dni owych. Ujrzał miejsce, gdzie pułk rozwinąwszy się frontem wojennym, wstrzymał napad kawalerji francuskiej, która pędziła przed sobą Belgów w rozsypce. Tam znowu dzielny kapitan zabił oficera francuskiego, który chciał wydrzeć sztandar z rąk młodego chorążego, kiedy dwaj sierżanci ze straży chorągwi padli przy jego boku. Nazajutrz wykonano ruch wsteczny i biwakowano za wzgórzem, gdzie przez całą noc 17 go gwałtowny deszcz nie mało armii dokuczył. O świcie posunięto się znowu naprzód wśród ciągłych szarż nieprzyjacielskiej konnicy i przerażającego ognia baterji; trudno było ściskać szeregi, czego jednak z zadziwiająco zimną krwią dokonywano przez kilka długich godzin. Wieczorem całej linji angielskiej kazano natrzeć, kiedy nieprzyjaciel cofać się zaczął po ostatnim ataku. Wtedy to kapitan Osborne wzywając żołnierzy ruchem i głosem, i w szlachetnym zapale podnosząc szpadę, został śmiertelnie rannym.
Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/155
Ta strona została uwierzytelniona.
151