twarz przeraźliwie, co u niego wyrażało uśmiech i jednocześnie zwracając ukradkiem czułe spojrzenie na Rebekę.
Stary lord Steyna stał przy kominku, powoli pijąc kawę. Kilkanaście świec woskowych w bronzowych i porcelanowych kandelabrach żywym blaskiem oblewało twarz Rebeki, siedzącej na sofie zbytkownie obitej. Rebeka ubrana w różową sukienkę, wyglądała jak kwiat poranną rosą odświeżony. Przeźroczysta szarfa tiulowa okrążała obłoczkiem jej szyję, uwydatniając plecy i ramiona olśniewającej białości; włosy spływały w lokach, a maleńska nóżka powabnie wydostawała się z pod fałdów tej różowej atłasowej sukni, ukazując prześliczna pończoszkę jedwabną i prześliczny trzewiczek.
Świece rzucały także światło na lśniącą łysinę lorda Steyne, okrążoną półkolem rudych włosów. Pan ten miał gęste, grube brwi, oczy małe, krwią zaszłe i otoczone zmarszczkami, niższa szczęka przerażająco naprzód była wysunięta, a kiedy chcąc rozśmiać się otworzył usta, dwa rzędy ogromnych zębów dziki wyraz nadawały jego twarzy. Był tego dnia na obiedzie u dworu i miał na sobie order Podwiązki i Złotego runa. Jego Jaśnie Wielmożność była niskiego wzrostu, dobrej tuszy, nóg pałąkowatych, ale bardzo się pysznił z małej swojej stopy i ciągle głaskał kolano, na którem świetniała Podwiązka.
— Czyż pasterz nie wystarcza do strzeżenia czułego swojego jagnięcia? — zagadnął szlachetny lord.
— Pasterz za nadto lubi karty i klub — odrzekła z uśmiechem Rebeka.
Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/187
Ta strona została uwierzytelniona.
183