szonym i pieszczotliwym, że szlachetny lord ugłaskany muzyką, stanął za fortepianem i w takt głową poruszał.
Tymczasem Rawdon z lordem Southdown grali w ekarte. Rawdon zawsze prawie wygrywał, mimo jednak grubych wygranych, ciągłe wieczory i przyjęcia za częły nudzić byłego dragona nic a nic nierozumiejącego ciągłych żartów, dowcipów, ukrytych słówek, drwinek i aluzji, krążących w kole, gdzie królowała jego żona, której piękność i rozum kiedy wszyscy uwielbiali, on najczęściej musiał siedzieć milczący i nieruchomy jak posąg.
— Jak się miewa mąż pani Crawley? — tak go zwykle witał lord Steyne, gdyż w istocie takie zajmował stanowisko w towarzystwie. Rawdon przestał być pułkownikiem Crawley, a został tylko mężem pani Crawley.
Od dawna już nie wspominaliśmy o małym Rawdonie. Malca tego umieszczono na poddaszu i najczęściej bawił się w kuchni ze służącymi; a matkę nic a nic to nie obchodziło. Dopóki miał bonę Francuskę, z nią razem mieszkał; kiedy bona odjechała, tak się zaczął drzeć w nieboglosy w samotnej izdobce, że służąca w sąsiedniej stancyjce ulitowała się nad nim, wzięła do swojego łóżka i ledwo zdołała utulić.
Raz po powrocie z opery Rebeka, mylord Steyne i kilka jeszcze osób siedziało przy herbacie w salonie, kiedy się aż dom cały zatrząsł od płaczu i krzyków malca.
— Biedny mój aniołek płacze tak za swoją mamką — rzekła spokojnie Rebeka, nie myśląc bynajmniej dowiedzieć się co mu się stało?
Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/189
Ta strona została uwierzytelniona.
185