Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.
187

ojciec wziął go na ręce, żeby nieco pohuśtać, uderzy przypadkiem główką jego w sufit — mały Rawdon miał wtedy pięć lat dopiero. Ojciec o mało go nie upuścił, tak się przeląkł następstw swojej niezgrabności a dzieciak już się krzywił straszliwie i miał wybuchnąć płaczem z bolu po silnem uderzeniu, od którego parę guzów wyskoczyło, ale ojciec wstrzymał wybuch, mówięc mu:
— Na miłość Boską, żebyś tylko matki nie obudził.
Dzieciak miłosiernie i płaczliwie spojrzał na ojca, przygryzł wargi, ścisnął piąstki i nawet nie westchnął — chociaż go mocno bolało, Rawdon opowiedział zaraz ten szczegół w klubie dawnym kolegom wojskowym i innym znajomym.
— Ach! panie — mówił rozrzewniony — gdybyś wiedział co to za zuch i dziarski chłopak z mojego malca! Prawie pół głowy wpakowałem mu w sufit i ani krzyknął, żeby nie obudzić matki.
Raz lub dwa razy na tydzień wyborna ta matka raczyła ukazywać się na tych wysokościach, gdzie mąż jej większą część dnia przepędzał. Wyglądała jak lalka z magazynu mód, którą tchnieniem ognistem przejął Prometeusz; na ustach jej zawsze kwitnął pieszczotliwy uśmiech; wysmukłą jej kibić uwydatniały jeszcze najświetniejsze stroje, koronki, szarfy i tym podobne drobiazgi; w wykwintnych rękawiczkach i bucikach, rączki jej, nóżki jeszcze się mniejsze wydawały; codzień prawie brała nowy kapelusz, na którym kwiaty zdawały się rozkwitać, lub chwiały się marabuty tak miękkie i puszyste, jak białe korony kamelji. Kiwnęła parę razy