Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/195

Ta strona została uwierzytelniona.
191

— Dobrze zrobisz, mój drogi, jeżeli wyjdziesz dziś wieczorem, bo się na śmierć zanudzisz w towarzystwie kilku osób, których znieść nie możesz. Gdyby nie szło o twoją przyszłość, nigdybym ich nie zaprosiła — a mając teraz pieska owczarskiego, nie obawiam się ich przyjmować sama.
— Piesek owczarski, obrona czci — Becky Sharp — wyborny żarcik — myślała sokie pani Crawley i wprawiało ją to w wyborny humor.
Raz w niedzielę, kiedy z małym Rawdonikiem, kłusującym na kucyku, poszedł do parku Rawdon, spotkał sierżanta ze swego pułku, Clinka, rozmawiającego z jakimś staruszkiem, który trzymał na ręku chłopczyka w wieku jego synka. Dzieciak chwycił za medal z pod Waterloo, zdobiący piersi sierżanta i przyglądał się mu z upodobaniem.
— Dzień dobry panu pułkownikowi — odrzekł sierżant na przywitanie Crawleya. — Spotkałem tu rekrucika pułkownikowica.
— Ojciec jego znajdował się także pod Waterloo — wtrącił staruszek — prawda Georgy (Jerzy)?
Georgy tymczasem i Rawdonik przyglądali się sobie z tą miną uroczystą i badawczą, właściwą dzieciom, co się pierwszy raz widzą.
— W pułku linjowym — dodał Clink z niejakim lekceważeniem.
— Był kapitanem w 33cim — mówił dalej z przesadą staruszek. Kapitan Jerzy Osborne — panie, może go pan znałeś przypadkiem. Poległ, panie na polu chwały, walcząc z przywłaścicielem.