Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/199

Ta strona została uwierzytelniona.
195

należały. Miljony interesów giełdy i wymiany, Rotszyldowie i tym podobni bogacze, brzmieli ciągle w jego gawędach; nieraz wyjeżdżał z tak grubemi sumami, że zwykli goście piwiarni: aptekarz, przedsiębiorca pogrzebów, cieśla, pisarz parafjalny i dawny nasz znajomy — pan Clapp, nie mogli nie uczcić jego wymowy i finansowej biegłości. Kiedy nowy gość jaki zajrzał do piwiarni, stary zwykle prawił:
— Dawniej, szanowny panie, świetne miałem położenie; syn mój panie, jest obecnie najwyższym urzędnikiem w Rangoon, w Bengalu, pobiera miesięcznie tysiąc rupji, córka moja, gdyby tylko chciała, mogłaby pójść za mąż za pułkownika; ja zaś panie, gdyby mi przyszła fantazja, mógłbym wystawić weksel tysiąca funtów na mego syna, pierwszego dygnitarza w Rangoon i najpierwszy bankier londyński w lotby gotówką mi zapłacił — ale, panie, Sedlejowie zawsze odznaczali się godnością i honorem.
Łaskawy czytelniku, nie śmiej się ze staruszka, możesz łatwo popaść w takie same położenie; przypomnij sobie — ilu to przyjaciół naszych codzień pra wie spada w przepaść. Zdolności stępieją, szczęście się odwróci, młodsi, sprężystsi współzawodnicy zajmą miejsce nasze, a kiedy burza ciśnie nas na bezdroże jak szczątki okrętu na piaski nadbrzeżne, przechodnie tymczasem będą iść dalej i nie spojrzą na nas ze wzpółczuciem lub co gorsza — ledwie nam palec jeden podadzą i protekcyjnie będą się z nami obchodzili, szepcąc:
— Biedny głupiec! Niedorzeczne przedsiębiorstwa