Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/201

Ta strona została uwierzytelniona.
197

wało tak bardzo jak niegdyś zarząd domu, kiedy miała na rozkazy murzyna, woźnicę, groorna, kamerdynera, kuchmistrza i cały pułk służących kobiet. Umiała jednak babina ze dwadzieścia przynajmniej razy codziennie wtrącać świetne owe wspomnienia w swoją gawędkę. Nie tylko Betty Flanagan i inne bony z sąsiedztwa podlegały kontroli jej języka, ale wiedziała ile każdy lokator z sąsiednich domów zapłacił lub był winien komornego.
Ilekroć wyszedłszy przed dom spostrzegła na ulicy panią Rougemont, artystkę dramatyczną, idącą z dziećmi, które się jej wydawały jakby podejrzane — natychmiast znikała w sieni; a jakże miłosiernie ruszała ramionami kiedy pani Pestler, aptekarzowa, jechała w kabrjolecie męża. — Potrafiła nadto babina długo rozprawiać z przekupką o kalarepie, ulubionej jarzynie pana Sedley, pilnować piekarza i mleczarki, kupować sama mięso u rzeźnika, który prędzej sprzedał innym sto funtów, niż jej ćwiartkę baraniny: a jak wybornie umiała liczyć kartofle, które w niedzielę posyłała z baraniną upiec do piekarza! W niedzielę zwykle przywdziewała najlepszą suknię, dwa razy chodziła do kościoła, wieczorem czytała kazania Blaira.
Z powodu ważnych zajęć stary Sedley nie pozwalał sobie w powszednie dni żadnej rozrywki — w niedzielę za to wychodził z wnuczkiem do najbliższych parków lub do ogrodu Kensington, gdzie malec przyglądał się pięknym mundurom żołnierzy i rzucał bułkę łabędziom.
Jerzy nadzwyczaj lubił czerwonych żołnierzy iz za-