slewood, ale tej przynajmniej doktor nie leczył darmo. Co zaś do Emmy, to można powiedzieć że nie widziano nigdy równie zazdrosnej matki; dosyć było zbliżyć się do jej dziecka, a broń Boże ściągnąć jego ciekawość lub czulsze wywołać spojrzenie, żeby na serjo zaniepokoić matkę. Ani Irlandka, służąca, ani nawet mistress Clapp, nie miały prawa umywać lub ubierać małego; prędzejby matka pozwoliła im oczyszczać mężowski portret zawieszony nad temże samem łóżkiem, które opuściła młodą dziewczyną i do którego dziś wracała kobietą, żeby przez długie lata opłakiwać żałobę i osamotnienie. Ale przynajmniej Emma była matką, a macierzyństwo to źródło szczęścia i pociechy.
Pokój ten był jakby skarbcem Amelji — świątynią. Tu czuwała nad synem w każdej jego chorobie. W tem ukochanem dziecku zdawało się jej że widzi męża, wolnego od wszelkich przywar, jak gdyby wracał z nieba. Głosem, spojrzeniem, ruchami, dziecię jej przypominało ojca; serce matki silnie biło z radości ile razy tuliła do piersi swój skarb najdroższy, a często malec zapytywał matkę o przyczynę łez, które dostrzegał w jej oku. Mówiła mu wtedy o ojcu, którego utracił nie znając go wcale, i którego tak żywo matce przypominał, że to bolesne wspomnienie łzy jej wyciskało.
Mała dziecina słuchała uważnie i jakby z zadziwieniem opowiadań matki; tkliwe i kochające serce Amelji otwierało się w tych poufnych macierzyńskich zwierzeniach o wiele szczerszych aniżeli myśli wynurzane kiedyś przed Jerzym, lub przed wybranemi przyjaciółmi lat młodocianych. Z rodzicami tylko nigdy
Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/205
Ta strona została uwierzytelniona.
201