Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/226

Ta strona została uwierzytelniona.
222

was wdzięczności za to żeście uprzątnęli mu z przed nosa spadek po ciotce, Ha, ha! będziecie mieli czem zatkać dziury tego domu jak ja ustąpię.
— Zauważałem — mówił Pitt ze zwykłą mu arogancją — że ludzie pańscy powyrąbywali wiele drzew w parku.
— Oh, czas jest bardzo piękny i jak na tę porę niezmiernie przyjemny — odpowiedział baronet, jak gdyby nagle porażony głuchotą. Wiesz co Pitt, powiem ci prawdę że się już na dobre starzeję. Daj ci Boże jak najdłuższe lata, ależ i tobie już do pięćdziesiątki nie daleko. No, ale on swój piąty krzyżyk nie źle nosi, nie prawdaż, moja piękna lady Joanno. Pobożne to, wstrzemięźliwe to, koniec końców żyje sobie uczciwie. Ot patrzcie na mnie, ja ośmdziesiątki już dobiegam.
Tu baronet zaczął się śmiać, napełnił nos tabaką i przymilając się do lady Joanny, ściskał ją za rękę. Pitt usiłował zwrócić rozmowę na wyrąbane drzewa, ale napróżno; baronet natychmiat stawał się głuchym.
— O! tak niestety! starzeję się, starzeję, a do tego moja podagra dobrze, dobrze mnie w tym roku namęczyła. Nie długo już, nie długo tu mam popasać, więc też rad jestem mocno żeście przyjechali oboje mnie odwidzić. Podobasz mi się lady Joanno, nie widzę w tobie wcale pogardliwego tonu i impertynenckiej miny Binkiesów, Czekaj... muszę ci dać... żebyś miała w czem wysątpić u dworu...
To mówiąc wyjął z biurka pudełeczko z klejnocikami jakiej takiej wartości i podał je synowej.
— Weź to sobie — moje kochanie — mówił do nie]