Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/259

Ta strona została uwierzytelniona.
255

po śmierci. Zapomną więc o nim jeszcze prędzej jak zapominają o tych nawet ludziach, którzy życie dobrze i użytecznie spędzili.
Zaprawdę pouczającym jest widok trumny niesionej do grobu, otoczonej licznym orszakiem złożonym z ludzi czarno ubranych; z szeregiem żałobnych familinych powozów, napełniony krewnymi z chustkami w ręku do ocierania łez, które nigdy płynąć nie będą.
Przedsiębiorca pogrzebowych obchodów rzuca się na wszystkie strony, żeby uczciwie pieniądze zarobić; czynszownicy, dzierżawcy i oficjaliści zbierają się tłumnie z wyrazem ułożonego za twarzy smutku, żeby nowemu panu swój żal wyrazić; powozy sąsiednich panów — po większej części próżne — postępują zwolna jedne za drugiemi; w końcu celebrujący przerywa milczenie zwykłą w tej okoliczności formułą: „Ukochany brat, którego zgon z pozostałą rodziną opłakujemy, itd...“ Możnaby nazwać ten obrzęd wystawą wszelkich próżności światowych: o niczem tu nie przepomniano, zacząwszy od aksamitnych kap w srebrne łzy haftowanych, aż do grobowego kamienia, na którym same tylko kłamstwa znajdują się wyryte.
Wikarjusz pastora Butte, świeżo z uniwersytetu oksfordskiego wypuszczony, wypracował wspólnie z Pitt’em napis łaciński do umieszczenia na płycie kamiennej i wygłosił znakomitą mowę, zaklinając przytomnych żeby się zbytecznemu nie oddawali żalowi, alo raczej gotowali się do owej stanowczej chwili kiedy staną u bram wieczności, co się już zamknęły niepowrotnie za