Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/263

Ta strona została uwierzytelniona.
259

my tego papierka nie mamy, to nie warci jesteśmy więcej niż głodne psy.
W ten sposób Becky zapatrywała się na niesprawiedliwość losu i równoważyła dobro ze złem na sza żywota ludzkiego.
Te lasy, łąki, ogrody, zarośla i stawy, te komnaty staroświeckie, znane jej przed siedmiu laty, były dziś dla niej przedmiotem ciekawości i codziennych wycieczek. Odnosząc owe wspomnienia do obecnej chwili, tamte lata według niej były rozkwitem jej młodości; bo i jakże mogła sądzić inaczej ta, która nigdy nie znała prawdziwej, czystej młodości? Przypominając ówczesne swoje wrażenia i myśli, porównywała je z dziesiejszemi pojęciami, jakie w niej wyrobiło zetknięcie się ze światem od czasu, kiedy się sama wyniosła ponad sferę, w jakiej ją los pierwotnie umieścił.
— To czem dziś jestem — mówiła do siebie Becky — własnej tylko główce zawdzięczam. Zresztą trzeba przyznać że społeczność ludzka ciężko jest głupia. Gdyby mi przyszła ochota żyć z tymi ludźmi, których kiedyś widywałam w pracowni mego ojca, zdrowi, panowie artyści, z waszemi fajeczkami i kapczukami, wasze towarzystwo już nie dla mnie; dziś mogę tylko lordów od stóp do głów dekorowanych przyjmować. Mam męża szlachcica, hrabiankę bratowę i wszyscy mnie traktują z największemi względami w tym samym domu, gdzie przed kilku laty byłam czemś trochę więcej niz służącą. Ale czy jestem wiele szczęśliwszą od córki biednego malarza, który za swoje obrazy przynosił z handlu korzennego trochę cukru i herbaty?