Baronet nie mógł się wstrzymać od porównania bratowej z żoną, na niekorzyść tej ostatniej — ma się rozumieć — bo nie mógł zapomnieć jakiegoś ciasta bardzo niesmacznego, które lady Joanna kiedyś na objad przyrządziła.
Po każdym daniu, zacząwszy od zupy aż do bażantów lorda Steyn’a i puding’u, Becky dolewała szwagrowi wybornego białego wina, które Rawdon z Francji przywiózł i dostał, jak mówiła, za nic prawie. W samej rzeczy wino to pochodziło z sławnej piwnicy margrabiego Steyn’a i rozgrzało bardzo prędko baroneta, krzepiąc niezwykłą silą wątły jego organizm, a krasząc rumieńcem lodowate policzki.
Kiedy butelka została już wypróżnioną, Becky podała rękę szwagrowi, zaprowadziła go do salonu, posadziła na sofie koło kominka i zdawała się słuchać z największem zajęciem wygłaszanych przez niego sentencji. Sama zaś siedząc przy nim, obrąbiała koszulkę dla swego ukochanego jedynaka, który już tyle wyrósł że nie mógłby dziś włożyć koszulki od dawna zaczętej i całe lata leżącej w koszyku, mistress Rawdon brała ją do ręki wtenczas tylko kiedy chciała przybrać postawę skromnej, pracowitej i cnotliwej kobiety.
Rebeka rozmawiała z baronetem, słuchała go uważnie gdy mówił, śpiewała mu żeby go rozerwać, schlebiała mu zręcznie przy zdarzonej okazji i tak się umiała wziąć do niego, że najpożądańszą dla baroneta chwilą była ta, kiedy po ukończonych z adwokatami sprawach mógł zasiąść przy ognisku domowem przy Curzon-Street. Pleniponenci jego i prawnicy nie mało czasu na tem
Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/291
Ta strona została uwierzytelniona.
287