donowi, którego wiek i wzrost — mówiąc nawiasem — innego już wymagały ubrania.
Był to ładny chłopiec, z twarzą uśmiechniętą i otwartem wejrzeniem, oczy miał błękitne i żywe, włosy w gęstych spadające zwojach, serce tkliwe i skłonne do pokochania szczerze tych wszystkich, którzy okazywali życzliwość dla niego, dla kucyka i dla lorda Southdown, który mu go ofiarował i na widok którego twarzyczka chłopca pokrywała się rumieńcem ukontentowania. Mały Rawdon nie pozwoliłby żadnej wyrządzić krzywdy stajennemu chłopcu, który pilnował kucyka, ani kucharce, która mu przyrządziła na obiad ulubione potrawy a wieczorem opowiadała bajki o upiorach, ani poczciwej Briggs, której niezmiernie figlami dokuczał, ani ojcu nadewszystko, który był do malca bardzo silne przywiązany, co trudne do pojęcia w człowieku tego gatunku. Gdy chłopiec doszedł do ośmiu lat wieku, nikogo nie kochał tak jak ojca; urok otaczający z początku matkę w oczach jego, bardzo prędko rozwiany został. Rebeka rzadko kiedy mówiła do dziecka, które się jej nieznośnem nawet wydawało; chłopiec dostał pierwej odry, później kokluszu, a to już było dostatecznem żeby zupełnie naszą heroinę do macierzyństwa zrazić. Pewnego dnia mały Rawdon, zwabiony głosem matki, która śpiewała żeby zabawić lorda Steyne, spuścił się z wyżyn przez niego zamieszkałych, i składając się na palcach, zajął obserwacyjne stanowisko pode drzwiami salonu. Nieszczęściem dla niego drzwi się nagle uchyliły, i malec ukazał się w postawie pełnej zachwytu i ekstazy.
Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/296
Ta strona została uwierzytelniona.
292