Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/297

Ta strona została uwierzytelniona.
293

Matka w przystępie gniewu rzuciła się na biedne dziecko i zadała mu kilka energicznych policzków podczas kiedy margrabia, którego ta scena bawiła niezmiernie zanosił się od śmiechu. Strapiony chłopczyk pobiegł czem prędzej do swoich przyjaciół w kuchni, żeby tam ukryć gorzkie łzy i tłumione łkania.
— To nic... bo to nie dla tego... że mnie wybiła... mówił przerywanym głosem, ale... tylko...
Wybuchy tłumionego płaczu nie dozwalały mówić biednemu dziecku, którego serce boleśnie było zadraśnięte.
— Dla czego ona nie chce żebym ja słuchał... kiedy tak ładnie spiewa... dla tego starego... łysego pana... co ma takie wielkie zęby?
Boleść i gniew przerywały mowę chłopca. Kucharka spoglądała na pannę służącą, a panna służąca rzu cała z ukosa na stangreta znaczącze spojrzenia. Straszny i surowy trybunał zasiadający w kuchni — trybunał, przed którego okiem nic w żadnym domu nie ujdzie — był wówczas zebrany w komplecie, jakby dla wydania wyroku w sprawie Rebeki.
Od tego wypadku niechęć matki do dziecka zamieniła się w nienawiść. Starała się ona okazywać obojętną, ale obecność malca w domu była dla niej nie do zniesienia. Nic naturalnieszego że przy takim stosunku matki do syna, bojaźń, nieufność i krnąbrność musiały się w dziecku rowinąć. Od owego dnia a raczej od chwili policzków, wzajemna antypatja z dniem wzrastać zaczęła, dzieląc dwie istoty, które natura tak ścisłym połączyła węzłem.