Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/299

Ta strona została uwierzytelniona.
295

Bardzo być może — i chcemy temu wierzyć — że tylko usilnem szamotaniem się i bez narażenia cnoty na szwank; Rebeka zdobyła sobie jakieś stanowisko w świecie; ale i to jest pewnem że słudzy wydali na nią wyrok potępienia i że silne pozory usprawiedliwiały niejako wszelkie podejrzenia. Tak jedno poruszenie miotły niszczy arcydzieło pająka, tę ministerną tkaninę, dla osiągnęcia pewnych celów pracowicie usnutą.
Na parę dni przed świętami Bożego Narodzenia, Becky w towarzystwie męża i syna pojechała do Crawley, tej dawnej przodków siedziby. Mały Rawdon byłby niewątpliwie został w domu gdyby nie usilne nalegania lady Joanny i gdyby nie wymówki ojca który wyrzucał żonie jej lodowatą dla syna obojętność.
— W całej Anglji nikt mi takiego dziecka nie pokaże — mówił Rawdon do żony — a ty pudla swego o wiele więcej kochasz aniżeli tego chłopca. Nie wiem zresztą w czem to dziecko mogłoby tobie zawadzać; w Crawley bony pilnować go będą, a w drodze może siedzieć przy mnie na koźle obok poczyljona.
— Gdzie sam zasiądziesz z przyjemnością, żeby módz palić swoje bezecne cygara — rzekła mistress Rawdon.
— Był czas, o ile sobie przypominam, że i ty nie pogardzałaś niemi — odpowiedział Rawdon.
Becky była tego dnia w dobrem usposobieniu.

— Bo wtenczas byłam całkiem co innego, rozumiesz moje gapiątko? A teraz noszę tutył i byle co nie jestem. No to przyprowadź Rawdusia, jeżeli już tak koniecznie sobie tego życzysz; możesz go nawet poczęstować cy-[1]

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd składu: Brak fragmentu tekstu