Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/300

Ta strona została uwierzytelniona.
296

garem, bo widzę że jesteś, jak to mówią, w dobrym sztosie.
Pan Rawdon z zwykłą sobie przenikliwością osądził, że cygaro nie wystarczy do ogrzania dziecka w zimowej porze; przy pomocy więc panny Briggs zawinął go starannie w kołdry i szale i wsadził tę paczkę na wierzch dyliżansu.
Poranek był mglisty i posępny kiedy nasi podróżni puścili się w drogę. Chłopiec był uszczęśliwiony że widział wschód słońca i cieszył się że jedzie do domu jak mawiał jeszcze jego ojciec. Najdrobniejsze przygody podróży były dla niego niewyczerpanem źródłem uciechy. Ojciec nie zostawił żadnego zapytania bez odpowiedzi; nazywał mu nawet właścicieli domów i parków leżących tuż przy drodze. Wewnątrz karetki siedziała Rebeka z panną służącą, z futrami, okryciami, flakonami etc. Postawa jej, ruchy całe zachowanie się kazałyby wnosić że pierwszy raz w życiu siadła do dyliżansu i że podróż tego rodzaju była dla niej prawdziwą nowością. Żaden z obecnych towarzyszów podróży nie chciałby uwierzyć że taż sama dama przed dziesięciu laty zmuszoną była wyłazić na wierzch dyliżansu, żeby ustąpić miejsca w powozie podróżnemu, który za nie zapłacił.
Noc już zapadła od dawna kiedy nasi podróżni stanęli w Mudbury, a Rawdonek był już prawie uspiony kiedy go wsadzono do powozu stryja. Sztachety żelazne, skrzypienie zawiasów w bramie, kiedy się powóz zbliżał, kolumny pobielone wapnem z wyobrażeniem węża i gołębicy, wszystko to wydawało się chłopcu