zefa przebywającego w Indjach. Urok tych wspomnień zwiększał się z latami; ile więc razy Clapp przychodził z kuchni, zaproszony przez pana Sedleya na szklankę groku lub herbaty, zawsze powtarzał wzdychając:
— Dobre to, proszę pana, były czasu, kiedyśmy tak przy Russel-Square zapijali.
Po tych słowach podnosił się z uszanowaniem i pił zdrowie pań, tak jak dawniej, w dniach błogiego o jutro spokoju. Według pana Clapp nikt nie dorównywał pani Melji ani pięknością, ani talentem do mu zyki. Clapp nie chciał nigdy siadać w obecności dawnego swego patrona, nawet w klubie wstawał przed nim. A broń Boże żeby kto jedno słowo przeciwko panu Sedley powiedział, nigdyby tego nie ścierpał.
— Widziałem — mówił — najznakomitszych ludzi w Londynie ściskających rękę pana Sedley; a ileż to razy sam Rotszyld z nim na giełdzie, wziąwszy go pod rękę. Zresztą, co do mnie, wiem że wszystko winieniem panu Sedley.
Po upadku pryncypała Clapp — dzięki swemu kaligraficznemu pismu — znalazł w biurze jakiemś zajęcie.
— Mała rybka jak ja — mawiał — znajdzie zawsze dosyć wody na swój użytek.
Dawny wspólnik pana Sedley’a ofiarował panu Clapp miejsce u siebie, hojnie wynagradzając jego usługi. Wszyscy bogaci przyjaciele Sedley’a odsunęli się od niego; jeden tylko Clapp, dawny sługa i przyjaciel, został mu zawsze wiernym.
Jakże skrzętnie musiała się biedna wdowa rachować żeby czwarta część szczupłych dochodów mogła wy-
Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/321
Ta strona została uwierzytelniona.
317