Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.
35

Kilkakrotnie już Jerzy gniewał się na żonę że czeka jej powrót do późnej godziny, nieraz do rana, pragnąc więc uniknąć nowych wyrzutów, natychmiast poszła spać. Nie mogła zasnąć... Słychać było na ulicy ruch, hałas, cwałujące konie — nie to jednak odpędzało jej sen. Nie słyszała tego wszystkiego; inne a naglące troski powodowały jej bezsenność.
Osborne upojony odniesionym tryumfem, zbliżył się do stołu gry i zaczął grać nadzwyczaj śmiało. Szczęście ciągle mu służyło.
— Wszystko mi się dziś udaje — mówił sobie w radośnem uniesieniu. Szczęście to atoli i grupa wygrana zamiast go ochłodzić, rozgrzały jeszcze bardziej. Wstał wkrótce i zabierając garście wygranego złota, zbliżył się do bufetu. Wychylił duszkiem kilka szklanek ponczu.
Zaczepiał każdego, kogo spotkał, śmiał się na głos i wesoło dowcipkował.
Nagle zbliżył się doń Dobbin, który go szukał daremnie przy zielonym stoliku. Blada i przerażona twarz kapitana kontrastowała z ożywionem i wesołem obliczem jego przyjaciela.
— No, Dobbinie, poczciwy stary Dobbinie, napijże się ze mną, trąć choćby raz tylko! Wino księcia wyborne. Dajcie tu jeszcze szampana!
Drżącą ręką Jerzy nadstawiał szlankę.
— Chodźmy Jerzy, chodźmy! dosyć już piłeś, za nadto! zawołał Dobbin, którego twarz coraz bardziej posępniała.