odjazdem przycisnął Rebekę do serca, którego bicie o mało co mu piersi nie rozrywało, długo ją trzymał w objęciu — a krew mu uderzała do głowy i łzami brzemienne były powieki — nakoniec posadził ją na krześle i odszedł. Przez kilka chwil kłusował milcząc z cygarem w ustach obok jenerała, aż kiedy złączyli się z głównym korpusem, przestał kręcić wąsy i zdawał się być mniej ponurym.
Rebeka postanowiła, jak powiedzieliśmy, nie poddawać się przy rozstaniu nierozsądnym uniesieniom sentymentalności jałowej i zbytecznej. Kiwnęła mu jeszcze kilka razy ręką z okna na pożegnanie, potem przez kilka minut odetchnęła świeżem powietrzem poranku. Wieże katedry i dziwaczne dachy starych domostw brukselskich zaczęły błyskać od pierwszych promieni słońca. Nie spała zupełnie. Toaleta jej balowa którą jeszcze miała na sobie, piękne loki rozpuszczone, spływające na szyję, znaki sine pod oczyma świadczyły że przepędziła noc bezsenną.
— Szkaradnie wyglądam, jak straszydło — rzekła przeglądając się w lustrze — w tej różowej sukni blada jestem jak trup.
Natychmiast rozsznurowała suknię. Bilecik wypadł z pod gorsetu; podniosła go z uśmiechem i zamknęła w szufladce toalety. Włożywszy bukiet balowy, w wazonik porcelanowy, rzuciła się na łóżko i zasnęła twardym snem. Cisza głęboka panowała w mieście kiedy pani Crawley zbudziła się koło dziesiątej z rana; zasiadła do kawy, z wielką przyjemnością wypiła parę
Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.
46