Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.
51

znajdzie u pana poparcie i opiekę gdyby jej groziło jakie niebezpieczeństwo.
— Zapewne, zapewne — odparł pan Jos.
Dobbin zresztą wiedział dobrze że ofiary pieniężne nie będą straszne dla brata Amelji.
— W razie przegranej — wywiózłbyś ją pan z Brukseli w bezpieczne miejsce?
— Przegranej? Co, u licha, panie — to niepodobna! Napróżno usiłujesz mnie pan przerażać — zawołał bohater, wygodnie opierając głowę na poduszce.
Kapitan znacznie się uspokoił po tej tak rezolutnej odpowiedzi Josa.
— Przynajmniej rejterada zabezpieczona — pomyślał, w razie gdyby rzeczy zły obrót wzięły.
Jeżeli kapitan Dobbin spodziewał się przed odjazdem nabrać na widok Amelji odwagi, poczerpnąć ostatnią pociechę — to — egoistyczna ta nadzeja odniosła karę w samem zadowoleniu pragnienia, jakie ją natchnęło. Wspólny salon przedzielał pokój Josa od pokoju Amelji. W tym to salonie ordynans Jerzego pakował rzeczy — jakie mu pan co chwila przynosił. Przez uchylone drzwi Dobbin mógł przyjrzeć się jeszcze raz rysom Amelji, na których teraz malowała się — niestety — sama bladość rozpacz i znużenie. Wspomnienie to dręczyło długo duszę Dobbina: obraz ten okazywał mu się często jak wyrzut sumienia — wśród bolesnych cierpień tkliwego i niespokojnego uczucia.
Zarzuciła pospiesznie na ramiona suknię poranną, włosy jej spadały w nieładzie, wielkie oczy smutno i osłupiało spoglądały. Chcąc niby także dopomódz przy