Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.
68

czeniu życzliwości i przyjaźni. Dreszcz przebiegł ją od stóp do głów.
— Rebeko, ty tutaj u mnie? — rzekła zimno i z godnością.
Spojrzenie i tych parę słów zaniepokoiły nieco Rebekę.
— Dostrzegła niezawodnie jak mi na balu wsadził liścik w bukiet — pomyślała. — Droga Amelko! — dodała głośno, spuszczając oczy — uspokój się, przyszłam... dowiedzieć się jak się masz, czy ci lepiej — kochanie?
— A ty, jak się masz? — odparła Amelja. — Zapewne jak najlepiej, bo ty nie kochasz swojego męża. Czyż przyszłabyś tutaj? Z twego powodu cierpiałam okropnie, a czy nie obchodziłam się zawsze z tobą jak z prawdziwą przyjaciółką?
— Prawda, prawda Ameljo — odrzekła Rebeka nie podnosząc czoła.
W nieszczęściu czy nie znalazłaś we mnie siostry? Czy nie pierwsza podałam ci rękę kiedy nie miałaś rodziców, krewnych i przyjaciół, kiedy byłaś sierotą? Wspomnienia te, zamiast cię skłonić do współczucia, do szanowania przynajmniej mojego szczęścia domowego, skłoniły do szkodzenia mi, do podkopywania szczęścia mojego. Stanęłaś pomiędzy moją miłością a nim! Czemże ty jesteś że chcesz rozłączać to, co Bóg złączył? że chcesz mi wydrzeć serce męża? Czy sądzisz żeś go zdolna kochać tak prawdziwą i czystą miłością jak ja? Przywiązanie jego było dla mnie szczęściem całem, życiem całem, widziałaś o tem dobrze i usiłowałaś mi je wydrzeć. Wstyd i hańba tobie, Re-