Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.
70

zręczniejszy sposób. — Czy tu kiedy u was moja noga postała?
— Nigdy, prawda; aleś mi męża za to oderwała od domu! Czy chcesz mi go jeszcze zabrać? Już go tu nie ma teraz już on daleko... Siedział właśnie na tej sofie, gdzie po raz ostatni rozmawialiśmy z sobą... Trzymał mnie na kolanach... Głowę oparłam na jego głowie... Modliliśmy się oboje... Tak — tutaj siedział i zabrano mi go... Teraz już on tak daleko, ale mi przyrzekł że wróci!...
— Wróci, kochana Emmy! — odparła Rebeka, ulegając mimowolnemu wzruszeniu.
— Patrz — zawołała Amelja — to jego szarfa! Prawda że ładnego koloru?
Zaczęła szarfę całować, opasała się nią i stanęła nagle nieruchoma jakby posąg marmurowy. Nie myślała już o gniewie, o zazdrości, ani nawet o obecności swojej rywalki. Wreszcie uśmiechnąwszy się na wpół, pogłaskała poduszkę, na której Jerzy przy niej w nocy spoczywał.
Rebeka nie mówiąc ani słowa wyszła z pokoju.
— Jak się ma Amelja? — zapytał Jos — sapiąc jeszcze w fotelu.
— Zastałam ją bardzo cierpiącą — odrzekła Rebeka — trzeba żeby ktoś ciągle czuwał nad nią.
Wyszła potem zamyślona, i mimo najczulszych próśb Josa nie przyjęła zaproszenia na objad. Opuszczając Amelję pani Crawley spotkała majorowę O’Dowd, w której duszę kazania dziekana nie zdołały wlać spokoju. Nienawykła do objawów grzeczności ze strony pani