ciwe serce. Dzisiaj jednak nie mogę wyjść z pokoju.
Zapach zupy tak przyjemnie połechtał powonienie pani majorowej O’Dowd, że ofiarowała się natychmiast służyć za współbiesiadniczkę panu Józefowi. Zasiedli oboje do stołu.
— Dzięki Bogu wszechmocnemu że nas raczył, obdarzyć wybornym rosołem — odezwała się uroczyście majorowa.
Myślała wtedy o swoim zacnym małżonku, nacierającym na czele dzielnych wojowników.
— Biedne dzieciaki, nie będą dziś jedli dobrego oobiadu! dodała z westchnieniem; następnie zjadła talerz zupy z rezygnacją nader filozoficzną.
Odwaga Josa rosła w miarę ilości mięsa, jaką pożerał. Przy końcu objadu, pragnąc wypić za zdrowie pułku, kazał przynieść szampana.
— Łaskawa pani O’Dowd — odezwał się z grzecznym ukłonem — pozwól pani że każę Izydorowi napełnić szklankę pani majorowej. Wypijmy za zdrowie majora i dzielnego pułku!
Nagle Izydor zadrżał, majorowa opuściła nóż i widelec. Przez otwarte okno dały się słyszeć jakby dalekie grzmoty, ciągle się powtarzające.
— Co to znów, cymbale! — zagadnął Jos — Nale waj nam prędzej! — Czy pan nie słyszy? — odpowiedział Izydor biegnąc do okna.
— Boże zmiłuj się nad nami! — zawołała pani O’Dowd — to armaty! — i pobiegła za Izydorem do okna.
Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/77
Ta strona została uwierzytelniona.
73