Izydor za dwoma zamachami brzytwy ogolił mu wąsy i wielce się ucieszył słysząc jak pan nadał mu prawo do kapelusza i czamary.
— Moa ne porte pliu le abi militer, le bont done a wu. (Nie będę już nosił ubioru wojskowego, a kapelusz daruję ci.)
Przecież Izydor będzie się mógł pokazać w Zielonej alei!
Po tym wspaniałomyślnym czynie — Jos wybrał sobie z garderoby frak i kamizelkę czarną, białą chustkę i kapelusz kastorowy z szerokiemi skrzydłami, które mu się jeszcze wydawały za wąskie. W tym kostiume wyglądał na pulchnego i poczciwego pastora anglikańskiego.
— Chodź teraz ze mną, wyjdziemy na ulicę — dodał.
Zeszedł ze schodów na palcach, żeby nie zwrócić uwagi na siebie i znalazł się nareszcie na ulicy. Regulus dowodził że on tylko jeden z całego pułku a może i z całej armji sprzymierzonych ocalał; tymczasem spora liczba mniemanych męczenników wcale nie zginęła; wielu huzarów przybywało do Brukselli twierdząc, że się bili jak lwy i że tylko ostateczność zmusiła ich do odwrotu. W ten sposób krążyły w mieście pogłoski o przegranej sprzymierzonych. Co chwila spodziewano się wkroczenia Francuzów; trwoga dochodziła do najwyższego stopnia i wszędzie prawie przygotowywano się do ucieczki.
— Nie ma koni! — pomyślał Jos, drżąc od stóp do głów. Posyłał Izydora w dwadzieścia miejsc rozmaitych, żeby nająć albo kupić. Wszędzie jednakowa odpowiedź
Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/86
Ta strona została uwierzytelniona.
82