Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.
86

Bareacres zamieniły się wtedy w pistolety — Rebeka jużby się nie ukazała więcej w niniejszej powieści.
Jos spostrzegłszy Rebekę promieniejącą z tryumfu odniesionego nad poniżoną nieprzyjaciółką, udał się natychmiast do niej. Tłuste jego oblicze, blade i wystraszone, zdradzało dostatecznie tajemnicę duszy. Odgadła że chciał uciec i szukał jedynie sposobów do ucieczki.
— Kupić chce odemnie — pomyślała — zachowam dla siebie klaczkę, a tamte sprzedam jeśli dobrze zapłaci.
Jos zwracając się do łaskawej swojej przyjaciółki, powtórzył zapytanie, z którem już po setny raz obnosił się wszędzie.
— Czy nie wiesz pani gdziebym mógł dostać koni?
— Jakto — rzekła z uśmiechem Rebeka. — I pan zamierzasz także uciec, panie Sedley? Pan, rycerz i opiekun tych dam?
— Nie jestem wojskowym — wybełkotał Jos głosem przytłumionym.
— A cóż się stanie z Amelką, kto się będzie opiekował biedną siostrzyczką? Panu nie wypada jej porzucić, zdaje mi się.
— Na cóż się jej przydam jeśli tu wkroczą Francuzi? Jej — nic złego nie zrobią, ale nam mężczyznom to co innego. Służący mój mówił mi że bez pardonu wymordują nas wszystkich.
— To okropne! — zawołała Rebeka, którą bawiło przerażenie ekspoborcy.
— A zresztą nie chcę jej porzucić! — zawołał wyborny ten brat. — Nie, nie porzucę jej! Mam dla niej