wyborne miejsce w moim pojeździe, mam także dla pani, kochana pani Crawley, jeślibyś chciała pojechać z nami i jeśli znajdę gdzie konie — dodał z westchnieniem.
— Mam parę koni do sprzedania — odparła Rebeka.
Jos byłby chętnie rzucił się jej na szyję.
— Izydorze! pakuj powóz co najprędzej, dostałem przecież koni, dostałem koników!
— Uprzedzam pana że moje konie nigdy nie chodziły w zaprzęgu — wtrąciła pani Crawley. Łoskot[1] w drobne kawałki powóz podruzgoce.
— Ale czy można przynajmniej jeździć na nim? zagadnął nasz pokojowy bohater.
— Łagodny jak baranek, a hyży jak zając — odparła Rebeka.
Jos widział się już w myśli, cwałującym na Łoskocie o kilka mil od Brukseli, i nie myślał już zupełnie o biednej Amelji. Dla zręcznego handlarza nie mogło być lepszej sposobności sprzedaży.
Rebeka poprosiła Josa żeby poszedł do niej. — W czterech susach przebiegł wschody i wpadł zadyszany w obawie żeby się to kupno nie rozeszło. Kwadrans ten w całem życiu Josa najwięcej go kosztował. Rebeka bacząc na gwałtowną chęć nabywcy i na rzadkość towaru, podała cenę tak znaczną, że gruby nasz tchórz aż się cofnął mimo woli.
— Jak pan chcesz, szanowny panie Sedley — rzekła stanowczo.
- ↑ Nazwa konia.