Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.
95

Przenikliwość Josa przewidywała konieczność ostatecznego przesilenia — przypuszczał że lada chwila trzeba będzie dosiąść koni, które go tak drogo kosztowały. Dzień cały spędził w męczarniach nie do opisania. Przez ostrożność sprowadził konie do stajni swojego hotelu. Odległość bowiem mogła coś znaczyć w nagłym razie; zresztą tym sposobem pewny był że mu nikt nie zabierze. Izydor czujnie straż odbywał przed stajnią, konie stały osiodłane. Jos mimo to w najwyższej bojaźni oczekiwał wypadków.
Po wczorajszem przyjęciu Rebeka nie spieszyła się z odwiedzinami do Amelji — jednak żona zasmucona przypomniała jej męża lekkomyślnego, nalała świeżej wody do wazonu, gdzie tkwił bukiet Jerzego i przeczytała raz jeszcze jego liścik.
— Biedaczka! — pomyślała, gniotąc w dłoni występny liścik — tym świstkiem mogłabym ją pogrążyć w rozpaczy. Trzeba też być nadto naiwną żeby się dręczyć dla takiego głupca, fanforona, czczego człowieka, który ją lekceważył i zaniedbywał. Poczciwy mój Rawdonisko, chociaż także głupi, dziesięć razy więcej wart od niego.
Zaczęła następnie zastanawiać się — co pocznie z sobą gdyby się jakie nieszczęście przytrafiło Rawdonowi. Znakomitą miał myśl, pozostawiając jej konie — to mu przyznawała. Widząc z żalem że w ciągu dnia milady Bareacres dostała koni, zaczęła myśleć także dla siebie o środkach ostrożności, jakie przedsięwzięła hrabina. Kilku pociągnięciami igiełki, zaszyła najkosztowniejsze swoje klejnoty, bilety i banknoty, i w ten sposób go-