Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T3.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.
96

Rzekłbyś że miodowe miesiące wróciły: zawsze ta sama uprzejmość, wesołość, otwartość; zawsze ze strony Becky to samo zaufanie.
— Jak jestem szczęśliwą — mówiła do męża na przechadzce — że ty jesteś przy mnie zamiast tej starej warjatki Briggs! Wychodźmy zawsze razem; ach! mój Rawdonie, jakżebyśmy byli szczęśliwi żebyśmy mieli choć niewielki majątek!
Jeżeli się zdarzyło Rawdonowi zadrzemać po objedzie w fotelu, to budząc się nie widział przed sobą nadąsanego oblicza żony, nie słyszał cierpkich wymówek; ale przeciwnie znajdował uśmiech słodki na ustach żony, i czuły pocałunek od niej w czoło odbierał. Wówczas nie mógł wytłumaczyć sobie podejrzeń, które w jego głowie nie wiedzieć zkąd powstały. Podejrzywać? O! nigdy! Co za nierozsądek obawiać się przywidzeń, mających źródło w śmiesznej zazdrości. Becky kochała go jak zawsze miłością szaloną, namiętną, a jeżeli zbierała tryumfy w świecie, to już nie ją samą obwiniać należy, ale naturę, że ją obdarzyła przymiotami, które jej wszystkich serca podbijać muszą. Jakaż kobieta potrafi tak rozmawiać, tańczyć lub śpiewać jak ona?
— Ach! — mówił do siebie Rawdon — gdyby ona mogła mieć jeszcze choć trochę serca dla syna!
Ale matka i syn nie wiele czuli sympatji do siebie.
Wśród takich to okoliczności spotkała Rawdona przygoda, którąśmy w poprzedzającym rozdziale opisali, kiedy nieszczęśliwy pułkownik z balu zamiast powrócić do domu, udał się do więzienia za długi.