nieco zbytecznym ogniem, z jakim pułkownik uczucia swoje wyrażał.
— Ah! — mówił do niej ze szczerym zapałem — ty nie wiesz jak ja się odmieniłem od czasu jak cię znam, moja siostro, i od czasu jak mam mego małego Rawdy. Musiałem się zmienić zupełnie, bo czuję coś takiego... doznaję jakiegoś... nakoniec..
Rawdon nie dokończył swej myśli, ale lady Joanna zrozumiała go zapewne, bo wieczorem po jego odejściu siedząc nad kolebką dziecka, modliła się gorąco prosząc Boga o litość nad grzesznikiem upadającym pod cieżarem swoich przewinień.
Wyszedłszy od bratowej, Rawdon spiesznie kroczył na Curzo-Street. Dziewiąta godzina wybiła kiedy pułkownik przebiegł jak szalony wiele placów i ulic, aż w końcu zatrzymał się zadyszany przed drzwiami swego domu, oparł się o bramę, potem wzniósł oczy do góry i zobaczył okna salonu rzęsisto oświetlone. Czyż nie pisała mu że była w łóżku chora? Stał przez chwilę nieruchomy, a światło przechodzące przez okna padało na jego twarz bladą i zmienioną.
Otworzył drzwi kluczem i wszedł do domu. Głośne śmiechy dochodziły na dół z górnego piętra. Rawdon był ubrany tak samo jak owego poranku kiedy go zaaresztowano. Na palcach wszedł na wschody i oparł się na poręczu. W całym domu nie ma żadnego ruchu, widocznie słudzy uwolnieni na wieczór powychodzili. Rawdon słuch natężył; znowu śmiech na przemian ze spiewem. Becky nuciła romans wczorajszy, a lord Steyne krzyczał ochrypłym głosem: „Brawo! brawo!“
Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T3.djvu/110
Ta strona została uwierzytelniona.
106