Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T3.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.
112

mieszkania. Potrąciwszy kobietę zamiatającą wschody, pułkownik wleciał jak strzała do gabinetu Pitt’a, Lady Joanna, w rannym penjonarze, była na górze w pokoju dzieci, jak zwykle o tej porze kiedy je ubierano, potem brała dzieci na kolana i pacierz z niemi mówiła. Nie zaniedbywała nigdy tego obowiązku, nim wszyscy domownicy i słudzy zeszli się na wspólną modlitwę, czytaną głośno przez samego pana domu. Rawdon usiadł przy biurku baroneta pokrytem broszurami, listami ułożonemi we wzorowym porządku, wszystko tam było na swojem miejscu; rachunki, druki, regestra i inne papiery poukładane w tekach osobnych ze stosownym na każdej z nich napisem. Na boku stołu leżały Biblja, Przegląd kwartalny i Rocznik uroczystości i ceremonjałów dworskich. Widać tam było że ład ten był ręką pańską codziennie utrzymywany.
Z uderzeniem dziewiątej godziny na czarnym marmurowym zegarze, drzwi się otworzyły i sir Pitt ukazał się na progu, świeży jak róża, ogolony, włosy lekko pachnące pomadą, gładko zaczesane; rzekłbyś głowa z wosku osadzona na krawatce dobrze zawiązanej. Schodząc z góry poważnym krokiem, kończył czyścić paznogcie, a chociaż miał na sobie szlafrok popielaty, pozostałe części ubrania odznaczały się wytwornością prawdziwego angielskiego dżentelmena. Sir Pitt nie umiał ukryć swego zdziwienia kiedy zobaczył biednego Rawdona z najeżonemi włosami, z oczyma krwią nabiegłemi, w wymiętem ubraniu. Pierwszą myślą baroneta było że brat jego po całonocnej orgji przyszedł do niego pijany.