Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T3.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.
113

— Mój Boże! co ty chcesz Rawdonie? Przychodzisz w takim stanie... Co ci jest? Co się tu sprowadza tak wcześnie? Czemu nie jesteś u siebie?
— U siebie? odpowiedział śmiejąc się dziwnie. — Nie bój się, Pitt; jestem zupełnie przytomny i mam dosyć zimnej krwi. Zamknij drzwi, mam do pomówienia z tobą.
Pitt zamknął drzwi, zbliżył się do swego biórka, usiadł w fotelu obok brata i zaczął gładzić paznogcie pilnikiem.
— Pitt — powiedział pułkownik po chwili milczenia — jestem zgubiony... bez sposobu ocalenia się.
— Zawsze ci taki koniec przepowiedałem — zawołał baronet opryskliwie, bębniąc po stole końcami paznogci, których połysk i gładkość zdawały mu się już zadawalniające. Nie powiesz mi przynajmniej że ciebie nie ostrzegałem zawczasu. Ja nic zupełnie zrobić dla ciebie nie jestem w stanie: wszystkie moje fundusze są w obrocie, sto funtów, któremi moja żona wyswobodziła cię z więzienia, zobowiązałem się oddać jutro memu plenipotentowi, i w wielkim będę teraz kłopocie; sam nie wiem jak sobie poradzę. Nie zarzekam się pomagać ci o ile to będzie w mojej mocy; ale co do płacenia twoich wierzycieli, to ani myśleć o tem nie mogę; byłoby to takiem szaleństwem jak gdybym chciał zapłacić cały dług państwowy. Układaj się jak możesz z nimi. Smutne to, prawda, dla rodziny, ale cóż robić? Toż samo codzień prawie widzieć można. W przeszłym tygodniu Jerzy Kiteley, syn lorda Bugland zrobił układ z wierzycielami i znowu będzie miał jakiś czas trochę