Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T3.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.
118

w porządku szkolnym szli na nabożeństwo, powozy kręciły się w rozmaitym kierunku, każdy spieszył gdzie go obowiązek lub przyjemność powoływała. Pułkownik nic nie widział co się w około niego działo. Poszedł od razu do pokoju swego dawnego przyjaciela i kolegi, kapitana Macmurdo i bardzo się ucieszył że go w koszarach zastał.
Kapitan Macmurdo był to wytrawny żołnierz, który był w bitwie pod Waterloo; w pułku powszechnie lubiony, ale fundusze miał bardzo ograniczone i to było przyczyną że nie mógł dojść do wyższych wojskowych stopni. Gdy Rawdon drzwi otworzył, przyjaciel jego wylazł był nie dawno z łóżka i miał jeszcze fularową chustkę na tłustych szpakowatych włosach, wąs jeden już pofarbowany, a nad tem wznosił się nos czerwony, połyskującemi brodawkami okryty.
Jak tylko kapitan usłyszał od Rawdona że ma prosić go o przyjacielską usługę, wiedział dobrze o co chodzi, a wszelkie objaśnienia byłyby zbyteczne i nicby go nie nauczyły. Wiele, bardzo wiele spraw podobnych przeszło już przez jego ręce, a przyznać należy że umiał je prowadzić zawsze z rządką zręcznością. Jego królewska Wysokość, smutnej pamięci, kiedy był głównodowodzącym, miał największy pod tym względem szacunek dla kapitana Macmurdo; nakoniec każdy człowiek honoru znajdujący się w trudnem położeniu, zawsze się do niego udawał.
— No, a cóż to za przyczyna, mój stary przyjacielu? zapytał kapitan. Czy znowu może sprawa kartowa, jak