Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T3.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.
119

wtenczas kiedyśmy kapitana Marker’a na tamten świat wyprawili? Ho, ho, do dziś dnia ziemię gryzie.
— To chodzi o... moją żonę, odpowiedział Crawley spuszczając oczy i czerwieniejąc silnie.
Kapitan uderzył językiem o podniebienie, wydając odgłos jakby klasnął z bicza i rzekł:
— Ja zawsze myślałem sobie że ona ci jakiegoś figla spłata.
W samej rzeczy tak w pułku jak i w klubie nie jeden zakład stanął o los pułkownika Crawley. Te przypuszczenia były aż nadto usprawiedliwione lekkomyślnością mistress Rawdon; nie widząc pochmurny wyraz twarzy, z jakiem pułkownik przyjął tę uwagę, Macmurdo zrozumiał że nie należało dotykać tego drażliwego przedmiotu.
— Czy nie ma więc innego sposobu żeby to załagodzić? Co, jak myślisz stary? zapytał kapitan poważnie. Czy to są tylko podejrzenia, czy też są i listy? Czy nie lepiejby było zachować to w tajemnicy? Wierz mi, Crawley, że w takich razach lepiej jest nie rozgłaszać, jeżeli jeszcze ukryć można... ha, trzeba było być ślepym żeby się teraz dopiero opatrzyć, ciągnął dalej kapitan mówiąc do samego siebie.
— Dla ludzi honoru jedna tylko droga zostaje po tem, co między nami zaszło. Oni chcieli się mnie pozbyć i postarali się o to żeby mnie aresztowano; ja się wyrwałem z kozy, zastałem ich oboje razem, powiedziałem mu że jest podły łotr, poczem palnąłem go z jednej i drugiej strony i cisnąłem o ziemię.
— Dostał na co zasłużył — odpowiedział Macmurdo.