Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T3.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.
120

— Dobrze mu tak; ale mi nie powiedziałeś jego nazwiska?
— Lord Steyne, odrzekł Rawdon.
— Ah! do djabła! Margrabia! Mówiono że on... to jest, że ty...
— Cóż to znaczy? zawołał Rawdon; czy chcesz, powiedzieć że słyszałeś już dawniej o tem? Dla czegoż mnie o tem nie ostrzegłeś Mac?
— He! mój stary, języki ludzkie są tak złośliwe; a na cóż by się to przydało żebym ci powtarzał wszystkie gadaniny głupców o tobie.
— Nie postąpiłeś tak jak prawdziwy przyjaciel postąpićby powinien. To powiedziawszy Rawdon nie mógł opanować swego wzruszenia i zakrył twarz rękoma.
— No, coż tam, mój stary, trzeba odwagi, powie dział Mac rozrzewniony tym widokiem; żeby sam dja beł w to się wmieszał, to mu kulę w łeb wsadzimy, już to nic nie pomoże. A co do twojej żony... Cóż chcesz? To stara jak świat historja.
— Ah! bo ty nie wiesz jak ja ją kochałem, powiedział Rawdon przytłumionym głosem. Byłem do niej przywiązany jak pies, oddawałem jej wszystko co miałem. Skazałem się na ubóstwo, na biedę prawie, byleby się z nią ożenić; zastawiłem ostatni zegarek żeby tylko dogodzić jej fantazjom. A ona składała sobie pieniądze przez cały ten czas, i nie chciała zapłacić stu funtów żeby mnie wyrwać z więzienia!
Rawdon z godnością opowiedział przyjacielowi wszystkie okoliczności tej całej sprawy. Macmurdo starał się go uspakajać i dziwił się gorączcze pułkownika.