Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T3.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.
122

List powyższy był już skończony kiedy służący kapitana Macmurdo powrócił z wyprawy do domu pułkownika; ale nie przyniósł ani bielizny, ani ubrania, a postać jego wyrażała nader komiczne zdziwienie.
— Kiedy, proszę pana, oni nie chcą nic wydać, mówił zadyszany; dom rabują, wszystko do góry nogami poprzewracane; gospodarz chce zaaresztować wszystkie rzeczy. Słudzy piją wino w salonie, i mówią że pan pułkownik zabrał z sobą wszystkie srebra, co były i pojechał, Potem znowu po chwili milczenia dodał. „Jeden służący już uciekł; a Sampton podochocił sobie dobrze, burmistrzuje i krzyczy na cały głos że że nic nie wypuści z domu dopóki mu jego pensji co do grosza nie wypłacą“.
Rawdon uśmiechnął się na wieść o tym buncie domowym i rzekł gryząc paznogcie:
— To jeszcze dobrze przynajmniej że mały Rawdy nie jest teraz w domu. Pamiętasz Mac, jak przyprowadzałem go nieraz do ujeżdżalni i sadzałem na szkapę? Jak on się dobrze trzymał!
— Prawda że ten malec wyglądał na dzielnego chłopaka, odpowiedział poczciwy kapitan.
Mały Rawdon znajdował się obecnie w kaplicy Whitefriars, w szeregu małych jak on i jednakowo ubranych chłopczyków. Nie słuchał on bardzo uważnie kazania, bo myślał o przyszłej sobocie, ciesząc się myślą że ojciec przyjdzie po niego, zabierze z sobą, a może i do teatru zaprowadzi.
— O! to będzie dzielny chłopiec — mówił Rawdon, myśląc zawsze o synie. Ale ty mnie przyrzekniesz, Mac,