Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T3.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.
137

Podżyli brodacze, którzy się zwykle szykują na bal konie żeby ztamtąd lornetować przechodniów i krzywić się właściwym sobie sposobem, jeszcze nie zajmowali swego stanowiska przy poręczach balkonu aksamitem pokrytych. W czytelni również nie było jeszcze nikogo wyjąwszy trzech ludzi, z których jeden nieznajomy, drugi wierzyciel Rawdona na niewielką kwotę w whista przegraną; (pułkownik nie spieszył się zawiązać z nim rozmowy); a trzeci czytał Rojalistę, dziennik dosyć złośliwy, ale znany z swego przywiązania do króla i kościoła. Spojrzawszy na pułkownika, położył gazetę na stole rzekł z wyrazem szczerej życzliwości: A! Crawley, przyjm odemnie serdeczne powinszowania
— Jakto? Co chcesz powiedzieć? zapytał pułkownik zdziwiony.
— Przecież nie tylko w Rojaliście, ale i w innych czytałem dziennikach.
— O czem? — zawołał Rawdon czerwieniejąc się na samą myśl że dzienniki głoszą już o jego zajściu z lordem Steyne.
Smith spojrzał z zadziwieniem na przerażoną postać pułkownika, który pochwycił gazetę i zaczął chciwie czytać wskazany mu ustęp. Właśnie na kilka minut przed jego przyjściem Smith rozmawiał o Rawdonie z panem Brown, któremu pułkownik nie oddał był dotąd kartowego dłużku.
— To mu bardzo w porę przychodzi — przemówił Smith — bo zdaje mi się że biedny Crawley nie ma już ani szeląga w kieszeni.
— O! zapewne! Jest to rosa ożywcza, która na