— Kapitanie Macmurdo! mówisz jak człowiek rozumu. Oświadczam więc że puszczam w niepamięć niewłaściwe wyrażenia, jakich pułkownik użył w chwili uniesienia.
— Byłem tego pewny, powiedział Rawdon z pogardą.
— Czy zamilczysz nakoniec, stary koźle uparty? rzekł pitan łagodniejszym tonem. Pan Wenham przecie nie jest blagierem, a co mówi, bardzo dobrze mówi.
— Niech więc to wszystko zostanie najgłębszą tajemnicą pokryte — odezwał się adwokat lorda Steyne — i niech ani jedno słowo, z tego cośmy tu powiedzieli, za obręb tych ścian nie wyjdzie. Oto proszę tak w interesie mego zacnego przyjaciela, jak również w interesie pułkownika Crawley, który najniesprawiedliwiej zawsze mnie jak swego nieprzyjaciela traktuje.
— Sądzę że lord Steyne nie ma zamiaru rozgłaszać tego co się stało — rzekł kapitan Macmurdo — co do nas, to nie mamy w tem podobnież najmniejszego interesu. Jest to w każdym razie sprawa bardzo nieprzy jemna, a im mniej o tem mówić się będzie, tem lepiej. Ponieważ jesteście stroną obrażoną, jak tylko oświadczasie że nie macie żadnej pretensji, to nie widzę dla czego mybyśmy szukać jej mieli?
Tu pan Wenham wziął pośpiesznie za kapelusz, a kapitan Macmurdo odprowadził go na korytarz, zostawiając Rawdona w najwyższym przystępie tłumionej złości. Gdy się znaleźli sami, kapitan zmierzył pogardliwym wzrokiem posła margrabiego Steyne’a i rzekł:
— Pan jesteś bardzo zręczny w zmyślaniu bajeczek, panie Wenham.
— Pochlebiasz mi, panie Kapitanie — odpowiedział
Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T3.djvu/150
Ta strona została uwierzytelniona.
146