Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T3.djvu/186

Ta strona została uwierzytelniona.
182

mieszkańcom i zrobił uwagę że przerywać sen uczciwych ludzi jest nie tylko nieprzyzwoitością, ale nawet okrucieństwem. Nie było sposobu, major cofnąć się musiał a Józef jeszcze silniej zaczął chrapać.
Tymczasem konie pocztowe stały już przed hotelem, major wsiadł do powozu i pojechał. Gdyby nasz przyjaciel był wielkim angielskim magnatem i parem, prędzejby nie jeździł jak teraz. To pewna że pocztyljoni sądząc z dawanych im tryngeldów brali majora za przebranego księcia, który podróżuje incognito.
Jakże miło było majorowi patrzyć na te zielone łąki, na wioski wesołe i ożywione miasteczka które mu szybko przesuwały się przed oczyma. Jak błyskawica przelatywał on obok willi, uśmiechniętych parków, starych kościółków chatami otoczonych, obok oberży, przy których stały wozy i wózki, a konie i ludzie odpoczywali krzepiąc pokarmem znużone siły do dalszej podróży. Cóż może dorównać radości jakiej się doznaje oddychając ojczystem powietrzem, stąpając po rodzinnej ziemi po latach długiego oddalenia? Powracającemu wszystko wydaje się wesołe, uśmiechnięte, jakky go witać miało ciesząc się jego powrotem. Z tem wszystkiem major nic prawie nie widział oprócz zmniejszającej się liczby drogoskazów mierzących przestrzeń z Southamptonu do Londynu. Temu się dziwić nie można: czekał zapewne z upragnieniem chwili kiedy zobaczy rodzinę, kiedy matkę i siostry uściska!
Wjeżdżając na Piccadilly rachował już nie minuty, ale sekundy, które go od dawnego mieszkania u Slaughter’a dzieliły, a nie chciał okazać się niestałym i dawne