Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T3.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.
185

karcie figurował dług kapitana Osborn’a pomiędzy innemi notatkami kredytu udzielanego stałym klijentom, dobrze przez Johna widzianym.
John zainstalował gościa w jego numerze i odszedł z miną człowieka, którego spokoju nic zakłócić nie zdoła. Major, z uśmiechem jeszcze gadatliwością Johna wywołanym, otworzył walizę i wyjął ubranie cywilne, najpiękniejsze jakie w swojej garderobie posiadai. Spojrzał w lustro, a na widok ogorzałej twarzy i siwiejących włosów nie mógł się wstrzymać od śmiechu.
— Dobra wróżba — myślał sobie — że stary John przypomniał mnie sobie; może i ona mnie pozna.
Wziąwszy kapelusz major wyszedł z hotelu i podążył jak za dawnych czasów, znaną mu dobrze drogą w kierunku Brompton.
W drodze przychodziły mu na myśl najdrobniejsze okoliczności tej chwili kiedy po raz ostatni widział Amelję. Łuk tryumfalny wzniesiony na Piccadilly po jego wyjeździe i posąg Achillesa nie zwracał nawet jego uwagi. Ale kiedy wschodził na ulicę Brompton był drżący i błady, jakkolwiek sam przed sobą chciał ukryć to wzruszenie. Może Amelja była już po ślubie? myślał sobie. Cóż jej powiedzieć jeżeliby ją z Żorżem spotkał? Z daleka dostrzegł jakąś kobietę z małym chłopczykiem; może to ona? zapytywał w duchu sam siebie. Kiedy nakoniec stanął już przed domem, ujął za dzwonek i zatrzymał się chwilę. Serce mu biło tak gwałtownie że mógł wyraźnie uderzenia jego słyszeć.
— Cokolwiek było — mówił w duchu do siebie —