Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T3.djvu/232

Ta strona została uwierzytelniona.
228

Żorż opowiedział to zajście matce, która przyznała mu że bardzo dobrze zrobił.
— Baz wątpienia — mówiła do syna — jest to człowiek z sercem pełnem poświęcenia i najdelikatniejszych uczuć; ojciec twój niezmiernie go cenił.
Nadejście majora wywołało na twarz Amelji lekki rumieniec. Mały trzpiot powiększył zmieszanie matki opowiadaniem majorowi całej przygody, zaczynając od końca.
— Ależ pan nic nie wiesz o tem — prawił dalej — że ja znam jedną panienkę, któraby z chęcią majorową została. A panienka taka jakich mało: cera i płeć prześliczna, czoło wysokie, i od rana do wieczora za jęta łajaniem sług i zrzędzeniem na wszystko i na wszystkich.
— Któż to jest? — zapytał Dobbin.
— Moja ciotka Osborne, dziadunio sam jej to posiedział. To będzie wyborne, Dob, jak ja będzie cię wujem nazywał.
Słaby głos chorego Sedley’a, który z sąsiedniego pokoju wołał Amelji, przerwał ten żart małego Żorża.
Nie ulegało najmniejszej wątpliwości że w usposobieniu starego Osborna wielka zachodziła zmiana. Często zapytywał Żorża o zdrowie wuja i śmiał się kiedy malec naśladował głos jego i pospiech łapczywy z jakim Józef zupę zwykle jadał. Nieraz zaś kończył tą uwagą:
— Przestań Żorż, to nie dobrze żeby dzieci wyśmiewały swoich krewnych. — Potem zwracając się do córki: — Miss Osborne, proszę cię, jak wyjedziesz